pół roku temu ni stąd ni zowąd moja Mama (70+) zaczęła bardzo źle się czuć... dotąd pełna werwy, inicjatywy, chęci niesienia pomocy, z dnia na dzień traciła energię, coraz jakiś inny mięsień czy staw dawał o sobie znać...
nie pomagały gimnastyka, wzmacniające mikstury ani suplementy, w końcu któraś mniej znudzona przyjmowaniem pacjentów lekarka zapytała, czy kiedyś nie ugryzł Ją kleszcz...
okazało się, że owszem, parę lat temu...
brzmi to makabrycznie, ale prawdopodobnie tam to miało miejsce, natomiast została ugryziona w nogę pod pośladkiem...
jakoś go wyrwała, był rumień, nie wyglądał na wędrujący, zniknął dość szybko i wszystko odeszło w zapomnienie...
pani doktor dała więc Mamie skierowanie na test na boreliozę, za który mimo, iż w przychodni NFZ, musiała zapłacić ponad 100 zł, wynik wyszedł bardzo wysoko dodatni, ze wskazaniem natychmiastowego wykonania kolejnego testu, płatnego jeszcze więcej, więc pani doktor podpowiedziała, żeby pojechać do szpitala na oddział zakaźny...
pojechaliśmy
cdn
Oj, no w takim momencie przerwałaś! Nie doczekam się końca opowieści.
OdpowiedzUsuńdoczekasz, doczekasz, tylko nabiorę rozpędu :)
Usuń